Zawsze mnie ciągnęło, żeby zapoznać się z debiutem Stephena Kinga. Wrażenia? Mieszane. Już w "Carrie" widać potencjał autora co do tworzenia interesujących, ludzkich i dzięki temu bliskich czytelnikowi bohaterów. No właśnie - "potencjał". Tytułowa Carrie jest skonstruowana bardzo dobrze, cały czas było mi jej bardzo żal i przez całą lekturę nie bałam się jej (jak niektórzy czytelnicy), tylko jej współczułam. Postać matki Carrie także jest bardzo intrygująca, czego nie mogę niestety powiedzieć o reszcie bohaterów. Niekoniecznie jednowymiarowi, ale mimo wszystko nie do końca wiarygodni i - przede wszystkim - za mało myślący. Rozumiem, że ten typ nastolatków zwykle myśli raczej o sobie i nie robi sobie jakichś wielkich przemyśleń o świecie, ale żeby aż tak? Może przemawia przeze mnie myślenie życzeniowe, ale to naprawdę przeszkadzało mi w czytaniu. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że była to pierwsza powieść autora. Jak na debiut - bardzo dobra. Grunt, że jest mocna i wywołuje emocje. Zakończenie mnie dosłownie zabolało. Smutna to książka, pełna niesprawiedliwości i nieuzasadnionego okrucieństwa.